sobota, 7 maja 2011

biografia Miłosza cz.3 + "recepcja"

Kolejne części biografii Miłosza czytam już równolegle do recenzji i komentarzy, których coraz więcej po "przedpremierze". Zarówno w artykule Skryty Litwin z rewolwerem ("Dzienniek. Gazeta Prawna", dodatek kulturalny), jak i w Miłosz ci nic nie wybaczy ("Rzeczpospolita" już sprzed ponad 2 tygodni; o dostęp do artykułów trzeba "się postarać") pojawia się wątek kobiet Miłosza, które mają być tematem ciekawszym "nawet od kobiet Mickiewicza".
Dużo o nich też w części trzeciej pt "Czarny Ariel" (należy dopowiedzieć: poezji społecznej; część dłuższa od poprzednich, choć obejmuje dwa razy krótszy czas - zdziwienie dla długości biografii przestaje być uzasadnione, szczególnie, że na czwartkowym spotkaniu autor i wydawca podkreślali, że tak krótka książka to tylko zasługa niestrudzonych redaktorek): Franaszek wspomina pierwsze studenckie miłości, niespełnione, gdy mowa o kobietach delikatnych, nieco posągowych i szczęśliwe, gdy Miłosz trafia na kobiety "z krwi i kości". Szczęśliwy jest wtedy nie tylko dlatego, że cielesność, seks to w tym czasie dla niego ucieczka od ciągłego zmagania się z materialnością świata (to czas, kiedy Miłosz nie potrafi jeszcze zajrzeć "pod podszewkę świata", kiedy świat pozbawiony jest metafizyki, o której Miłosz marzy, a która jest niedostępna) - w wywiadzie dla "Dużego Formatu" Franaszek przypomina fragment z tej części biografii: "Mówił, że po młodzieńczych przejściach najchętniej by się spotykał z kobietami, z którymi się rozmawia, potem przewracamy się na tapczan, spółkujemy po czym znowu rozmawiamy, jesteśmy czystymi inteligencjami" (to zresztą bliskie poczuciu grzeszności ciała wyniesionemu jeszcze z lekcji z Chomikiem).
Zatem miłość z tymi kobietami jest szczęśliwa z innego powodu - one chronią go przed własną depresyjnością: "Śpiewać i tańczyć przed obliczem Pana!/ Po prostu dlatego, ze skarga nie przyda się na nic / Jak powiada moja dzielna, niepokonana Irena", podobnie kojąco działa druga żona Carol, o której setki stron przede mną. Tymczasem Franaszek dużo miejsca poświęca Jadwidze Waszkiewiczównie, tej, od której uciekł, gdy pozostanie "groziło" małżeństwem i niechcianym dzieckiem. To jakaś zupełnie traumatyczna sytuacja dla Miłosza i pierwsze chyba tak dobitne świadectwo egoizmu poety, który walczył z nim, ale pewnie wielokrotnie był wdzięczny za tę swoją okrutną cechę.
W biografii także o tej miłości najbardziej tajemniczej i słabo udokumentowanej, czyli relacji z Iwaszkiewiczem. Właściwie to mało istotne, czy "do czegoś doszło", fakt, że Miłosz pisał do niego niezwykle: o snach erotycznych, listy, a w nich: "Myślę o Tobie i wyobrażam Ciebie na ulicy, w biurze, w domu, na ulicy, w kolejce...". Na te fragmenty autor każe czytelnikowi długo czekać, wspominając o Iwaszkiewiczu już wcześniej na tyle tajemniczo, że można zgodzić się z Illgiem, który mówił, że biografię "czyta się jak kryminał".

Część trzecia obejmuje cały okres studencki: prawo na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie (z roczną przerwą na Warszawę, w której nie zaliczył egzaminów). Jak zauważa Franaszek: prawo studiowali też Gombrowicz i Herbert - i interpretuje: artysta XX wieku musi być bardziej osadzony w rzeczywistości ludzkiej (zaś tę część książki kończy cytatem z Herberta, który mówił, że ci, którzy zostali prawnikami zrobili najgorszy użytek ze studiów prawniczych :) ). Ten imperatyw "związku z rzeczywistością", służenia ludziom poprzez pisanie był dla Miłosz bardzo ważny i do niego też w dużej mierze Franaszek sprowadza stopniowe "skręcanie w lewo" Miłosza.
Jednak zanim Miłosz stał się na chwile poetą społecznym należał do kolejnych związków studenckich (relacja Franaszka potwierdza zresztą do dziś aktualną zasadę uniwersyteckiej konieczności przynależenia do kół naukowcyh, samorządów itp.): od Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich (z wyprawami kajakowymi - i niemal mitologizowanym nagi kąpaniem się w rzece, a przede wszystkim z wariacką podróżą do Paryża, której szczęśliwy koniec, jak się okazuje, Miłosz zawdzięczał częściowo także Iwaszkiewiczowi; w tej części kolejny aktualny wątek, czyli stosunek studentów niemal sprzed wieku do tzw. Zachodu - dlaczego tak łatwo odnajduję się w zdaniach: „co czuje barbarzyńca z dalekich kresów Europy? Rygor zachodniej formy, jakieś lepsze zbudowanie, ale pozbawione wiedzy Wschodu, mimowolna pogarda dla Zachodu", „widząc całą przewagę Zachodu, zdaję sobie sprawę, że oni nie mają nic z napięcia ani szarpania się – które jest warunkiem dla wielu innych rzeczy”), przez Klub Intelektualistów, który ukształtuje Miłosza politycznie (i, jak twierdz Franaszek: raczej anarchistycznie niż komunistycznie) po Sekcję Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów Wydziału Humanistycznego.
Potem przyszedł czas nas wspólna działalność w kolejnych edycjach "Żagarów". Przy okazji w końcu dowiedziałam się skąd "żagary", a właściwie nie dowiedziałam się, bo słowo to lituanizm o wielu możliwych tłumaczeniach: od żarzącego się patyka po wystający z brzegu konar, kawałek drewna utrudniający przepłynięcie łódką. "Żagary" miały 3 wersje: tę w "Słowie" (do współpracy zaprosił grupę Cat-Mackiewicz po tym, jak zaprezentowali się w styczniu 1931 na Środzie Literackiej), potem jako "Piony", dodatek do "Kuriera Wileńskiego", w końcu samodzielne czasopismo literackie. Powoli gasła wola współpracy, ale gasło też poczucie wspólnej sprawy i wspólnego głosu: Miłosz rezygnował z politykowania, choć, zdaje się, jeszcze nie miał świadomości największego paradoksu artysty "na lewo", o którym lata później opowiadał mu Wat: pragnienie służenia ludziom rozbija się z trzaskiem w zderzeniu z realnymi potrzebami ludzi, którym służyć się chce. Na pewno równolegle dystansował się do wzorów parnasistowskiego Iwaszkiewicza, czepiając się "linii papilarnych". We fragmencie "Most zawieszony w próżni" Franaszek analizuje pierwszą twórczość Miłosza, m.in. Poemat o czasie zastygłym po raz kolejny odsłaniając twórczość poprzez kontekst biograficzny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz