środa, 24 sierpnia 2011

Miłosz w mowie, w piśmie i w tramwaju

Nadszedł czas powakacyjnego researchu Roku Miłosza. Zaczęło się świetnie. Okazuje się, że Czesław Miłosz jest jednym z głównych bohaterów programu kulturalnego polskiej prezydencji 2011. W ramach tego projektu powstają nagrania wyborów wierszy Miłosza w różnych językach i w wykonaniu artystów właściwego języka. Na stronie culture.pl są już dostępne nagrania angielskie i niderlandzkie. Wersję niderlandzką zostawiłam na boku, niewiele niestety bym zrozumiała, ale interpretacją Stephena Fry'a się zachwyciłam. Zasługa w tym zresztą nie tylko aktora-lektora. Podeszłam do sprawy profesjonalnie: otworzyłam "Wiersze wszystkie" i przewracałam kartki szukając kolejnych recytowanych wierszy. Technikę bardzo polecam, głos Fry'a nie pozwalał mi zbyt szybko przeskakiwać wersy. Niezwykle odświeżające jest słuchanie znanych wierszy w obcym języku - na nowo się otwierają, znowu trzeba skoncentrować się na słowie. Ale jeszcze ciekawsze, że w wyborze (Adama Zagajewskiego) znalazło się wiele utworów, których nie znałam albo znałam bardzo słabo - dobrze być prowadzonym wprawną ręką po tysiącach stron Miłoszowej poezji. Przyjemność odbioru zapewniają rozsądne wprowadzenia do poszczególnych części nagrania. Wiersze ułożone są w kolejności powstawania/wydawania, co pozwala odbyć jeszcze jedną podróż po biografii Miłosza.

A propo biografii: doczytałam. Skrupulatnie. I zrecenzowałam: http://www.papierowemysli.pl/recenzje/recReadFull/705. Pisząc zaś notkę biograficzną o autorze, Andrzeju Franaszku (któremu w trakcie lektury zdążyłam już pozazdrościć zajmowania się Miłoszem przez te wszystkie lata, na szczęście zdążyłam też poczuć grozę tej sytuacji...) uświadomiłam sobie, jak niewiele informacji o nim znajduje się w powszechnym obiegu, czyli w internecie. Ciekawe, czy to tak skuteczna ochrona prywatności (o której jednak co nieco wspominał podczas różnych spotkań), czy też prosty mechanizm naszych mediów, którym na dzień dzisiejszy wystarcza łatka "biograf Miłosza".

Na sierpień przypada rocznica śmierci Miłosza (14.08) - siódma w tym roku. Aleksander Fiut, kolejny człowiek, który poświęcił Miłoszowi lata swojego życia i też był z nim do końca, udzielił wywiadu "Gazecie Wyborczej": Miłosz większy niż Mickiewicz, w którym pada tytułowe zdanie. I bardzo słusznie. Profesor opowiada o swojej drodze z Miłoszem, dodaje kolejne anegdoty, które (o dziwo!) nie znalazły się w biografii Franaszka, a których więcej pewnie można znaleźć w książkach, które rocznicowo udało się współautorowi przekornego autoportretu Miłosza i jego monografiście wydać ("Z Miłoszem" - forma bardziej pojemna, obejmująca rozmowy z przyjaciółmi Miłosza, eseje, artykuły, wywiad... oraz "Tak zwane widoki ziemi" z ilustracjami miejsc, o których pisze Miłosz w wierszach. Przyznam, że nieco wzdrygam się czasem, gdy myślę o tych wszystkich okolicznościowych książkach, które wyzyskują każdą część życia i twórczości: geografię, kulinaria, życie seksualne i ulubiony sposób przekopywania grządek, ale może?...). To nieco prestiżowe lubić te same wiersze, co miłoszolog: "Wyznanie" z dżemem truskawkowym i ciemną słodyczą kobiecego ciała, "Annalena" i delta jej nóg, "Jasności promieniste", które już jakiś czas temu, a było to jeszcze przed Rokiem Miłosza dostałam przepisane w "zeszycie na podróż".

Poza tym: Miłosz w filmie (a konkretniej w serii filmów krótkometrażowych, ilustracji do jego poezji, w wykonaniu szwedzkiej grupy), na plakacie (konkurs), na fotografii (wystawa Prażmowskiego w Muzeum Etnograficznym w Warszawie), na rocznicę zamachu na WTC ("Piosenka o końcu świata"), dla kobiet - w "Zwierciadle" (wywiad z Agą Zaryan, która nagrała już płytę do poezji Miłosza i "jego poetek" po angielski, niebawem ukaże się wersja polska) i w muzyce - na Festiwalu Sacrum Profanum (Made in Poland - Miłosz Sounds). I że chyba nie będę na tym festiwalu, żałuję. Pozostaje Dwójka, gdzie, jak wyczytałam, będą transmisje.

Miejsce dla czytelnika:
Lubię to!

poniedziałek, 25 lipca 2011

przechowywanie i przetwarzanie

Czyli przeglądanie dokumentacji ostatniego miesiąca obchodów Roku Miłosza, co nie brzmi zbyt poważnie. Może lepiej: spokojne i zdystansowane spojrzenie na wydarzenia ostatniego miesiąca, którego najważniejszym punktem był oczywiście 30. czerwca.

Na początek jeszcze rzecz starsza, mój własny komentarz, konsekwencja Festiwalu Miłosza w Krakowie: "Przemijanie? Jestem przeciw..."

Pojawiają się kolejne płyty z aranżacjami wierszy Miłosza. O siostrach Wrońskich i Adze Zaryan słychać było już w maju, ale ostatnio pojawiła się płyta syna Miłosza, Anthony'ego - choć "pojawiła" to chyba niewłaściwe słowo, zasadniczo objawiła się kilku wybranym, bo ukazała się w nakładzie raptem 1000 egzemplarzy. Tym razem jestem więc naprawdę wdzięczna wrzucie i temu, kto wrzucił "Tak mało". A swoją drogą wywiad z Anthonym Miłoszem daje trochę do myślenia: "Anthony Miłosz jest lingwistą, tłumaczem, antropologiem, chemikiem, neurofizjologiem, neurofarmakologiem, programistą komputerowym i muzykiem (członkiem Polskiego Stowarzyszenia Muzyki Elektroakustycznej)" (więcej: http://wyborcza.pl/1,75475,9892289,Milosz_na_Liscie_Przebojow_Trojki.html#ixzz1T981AUxM). 

W "Tygodniku Powszechnym" Andrzej Franaszek redaguje, pisze i czuwa nad kolejnymi częściami cyklu "Miłosz jak świat". Będą 3 części - pierwsza, wokół Polski i Litwy już się ukazała, a wspaniały Tygodnik na szczęście ułatwia dostęp do artykułów (http://tygodnik.onet.pl/15,673,temat.html). Zagajewski, dyskusja o relacjach polsko-litewskich i w ogóle nacjonalizmach w Europie w przededniu objęcia przez Polskę unijnej prezydencji, naprawdę ciekawy tekst Czyżewskiego dokumentujący kontakty Miłosza z Fundacją Pogranicze, do której należy dwór w Kransogrudzie, gdzie 30.06 otwarto Międzynarodowe Centrum Dialogu (jednak żałuję, że mnie tam nie było), Mencwel i Zaleski w dyskusji o niechęci Miłosza do lechickości i Polaka-katolika (ciekawy przypis do festiwalowych debat o stosunku Miłosza do poetów pokolenia Baczyńskiego, zdrowe osadzenie cudownej wielokulturowości Kresów w realiach historycznych; a dla mnie także: dawka "przekonań wspólnych" Instytutu Kultury Polskiej, w którym Profesor Mencwel pracuje, ciekawa w zestawieniu z głosem bardziej sceptycznym wobec nowej lewicy) oraz recenzja Czaplińskiego (o "Rodzinnej Europie. Pięć minut później") - krytyczna, a jednak zachęciła. Zachęciła właśnie dlatego, że jest (jak wynika z recenzji) klęską: przede wszystkim klęską tezy, że Miłosz jest nam tak bardzo potrzebny: "Jeśli wpływ Miłosza na poezję i myślenie polskie był hipotezą, to szkice odpowiedziały na to antytezą. Rozproszoną, ale zarazem dotkliwą – bo przekonującą, że myśl Miłosza ani nie jest wystarczająco silna, by wywoływać intelektualny opór, ani wystarczająco rozległa, by owocować odległymi inspiracjami. „Rodzinna Europa” jako opowieść o kształtowaniu się osobowości nie okazała się również propozycją nośnego wzorca narracyjnego, bo sama odwoływała się do matrycy już anachronicznej" (Czapliński, Pięć minut po). Upada zatem rocznicowe padanie na kolana, wychwalanie zasług, całowanie stóp - bo Miłosz nie nadaje się do wykorzystania, jest za mało wyrazisty, zbyt niuansowy, jakoś trudny, bo z Miłoszem po prostu nie wiadomo, co zrobić. Nie może być obowiązkowy, nie może na serio pozować do przestróg. I bardzo dobrze.
Dzieje się to, co stać się musiało: nie mogę już słuchać laurek, choćby w słusznej sprawie, dobrej wierze, choćby diagnozy były prawdziwe i choćby w ten sposób Jerzy Buzek celebrował 100 rocznicę urodzin Noblisty... (Dzieła Miłosza są ostrzeżeniem dla dyktatorów) Jest za to coś pociągającego, ważnego i właśnie niepatetycznego w "pytaniach roboczych" debaty "Kultury Liberalnej" (Miłosz vs. Kisiel. Polskość do remontu). Uczestnikami byli Andrzej Mencwel (znowu), Beata Stasińska, Marek Cichocki, Piotr Kieżuń i Jarosław Kuisz, temat: Kisiel vs. Miłosz, pytania: "czy zmagania z polskością należy prowadzić na tym poziomie, co Kisielewski, doraźnie krytykując najbardziej absurdalne, codzienne fragmenty rzeczywistości, czy też wchodzić na poziom Miłosza i rozważając na przykład możliwości uniwersalizacji polskiej kultury? Na jakiej podstawie dokonywać tego wyboru – który wydaje mi się do dziś aktualny – i jaką cenę się za to płaci? To może być cena ambicji, ale może być również cena całego życia. Mam wrażenie, że Kisielewski na kilka lat przed śmiercią czuł się niespełniony. Co trudno mieści w głowie, podobnie zresztą było Giedroyciem. Nagle z tej trójki Miłosz wydaje się najbardziej pogodzony ze swoim życiorysem. Czy to oznacza, że wybrał najlepiej?". Te pytania o sens zaangażowania, młodzieńczego - należy chyba dodać, mimo że niektórym zostaje na całe życie. Poruszają pytania, bo sama debata nie przyniosła szczególnych odkryć, szczególnie, że rozmówcy wydają się być jednak zażenowani zestawieniem bohaterów różnych kategorii.

O Międzynarodowym Centrum Dialogu wiele na stronie Pogranicza, jest także film, w Wyborczej "Kransogruda znów żyje". Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego chętnie bym posłuchała, ale "Dolina Issy" najlepsza jest jednak na papierze... Anthony Miłosz zaś znowu mnie fascynuje: o Krasnogrudzie: "Disneyland kultury i pogranicza"...

Google Doodle Czesław Miłosz - jakoś mnie to ominęło, z tym większą ciekawością wpatrywałam się w obrazek... nieco jednak rozczarowana. Rozumiem, że to pięknie, gdy tak popularna, znana na całym świecie i wszędzie używana wyszukiwarka zauważa rocznicę tak bliską naszemu sercu, ale wątpię, czy ktokolwiek zrozumiał intencje twórców. Na szczęście gdzieniegdzie można znaleźć interpretacje (zwięzłych, chodzi w końcu o informatyczny gadżet), a przede wszystkim przyjrzeć się grafice w powiększeniu. Bo na pierwszy rzut oka tego Miłosza na Campo di Fiori wcale nie widać, a wśród szarych akcesoriów nie tak łatwo doszukać się "koszy oliwek i cytryn".

Ale dość narzekania, zostało nam jeszcze niecałe pół roku świętowania i wciąż sporo zapowiedzi - wszystko bardzo skrupulatnie odnotowuje i dokumentuje www.milosz365.pl. Warto śledzić.

środa, 11 maja 2011

Festiwal im. Czesława Miłosza - dni 2 i 2/3

Wśród papierowych myśli jest już sprawozdanie z drugiego dnia: Festiwal im. Czesława Miłosza 9-15 maja 2011, Kraków. Dzień drugi. Referat tam w miarę przedstawiony (Magdalena Renouf, Eros, Kobieta i Bóg w poezji Czesława Miłosza) przywrócił mi wiarę w całą konferencję. Jakże odświeżająco zabrzmiał seks w "komnatach" Jagiellońskiego :) Powoli jednak więzy poprawności politycznej puszczają, dzisiejszy dzień przynosi więcej polityki, ale też więcej swawolności: wileńskiego śmiechu i Miłosza w kinie.
Kraków sprzyja festiwalowi - tych parę dni zanurzenia się w Miłosza daje poczucie uczestnictwa w jego życiu, przenosi w świat dawnych przyjaciół, miejsc, kochanek. Referat za referatem, spotkanie za spotkaniem, ciągle książki w ręku, głos Miłosza z mikrofonów, jego fotografie na ekranach - przez chwilę Warszawa rok 2011 wydaje się nierealna, a przynajmniej mniej realna niż dziwna przyjaźń z Putramentem, wileńskie kina z dwudziestolecia międzywojennego.

wtorek, 10 maja 2011

Festiwal im. Czesława Miłosza - dzień pierwszy i 1/3


Pociąg TLK „Czesław Miłosz” z Bydgoszczy do Krakowa Głównego wjechał na tor 6 przy peronie 4 za późno, abym zdążyła na inaugurację 2. Festiwalu im. Czesława Miłosza, który trwa przez cały tydzień w Krakowie, ale już wczoraj udało mi się wysłuchać części referatów prezentowanych na konferencji "Miłosz i Miłosz" oraz zobaczyć filmy dokumentalne o Miłoszu. Sprawozdanie wśród papierowych myśli: Festiwal im. Czesława Miłosza 9-15 maja 2011, Kraków. Dzień pierwszy

O promocji w państwie polskim: Festiwal, jak głosi książeczka promocyjna, jest centralnym wydarzeniem Roku Miłosza. Tymczasem w Warszawie po raz pierwszy zobaczyłam plakat tydzień temu, dobrze ukryty za świeżą zielenią drzew, które zamykają całkiem rozległą łąkę dzielącą wjazd na most Grota-Roweckiego od terenów zalewowych Wisły i Elektrociepłowni Żerań. Trzeba oddać skromność naszej byłej stolicy. Wczoraj na szczęście było już lepiej: plakat wisiał na przystanku w okolicach Ronda ONZ. Dobrze, że na miejscu okazało się, że Festiwal istnieje, podobny plakat wita przy wejściu do budynków UJ, a na placu Szczepańskim stoi wielki biały namiot oznakowany zgodnie z "identyfikacją wizualną" Roku Miłosza.

sobota, 7 maja 2011

biografia Miłosza cz.3 + "recepcja"

Kolejne części biografii Miłosza czytam już równolegle do recenzji i komentarzy, których coraz więcej po "przedpremierze". Zarówno w artykule Skryty Litwin z rewolwerem ("Dzienniek. Gazeta Prawna", dodatek kulturalny), jak i w Miłosz ci nic nie wybaczy ("Rzeczpospolita" już sprzed ponad 2 tygodni; o dostęp do artykułów trzeba "się postarać") pojawia się wątek kobiet Miłosza, które mają być tematem ciekawszym "nawet od kobiet Mickiewicza".
Dużo o nich też w części trzeciej pt "Czarny Ariel" (należy dopowiedzieć: poezji społecznej; część dłuższa od poprzednich, choć obejmuje dwa razy krótszy czas - zdziwienie dla długości biografii przestaje być uzasadnione, szczególnie, że na czwartkowym spotkaniu autor i wydawca podkreślali, że tak krótka książka to tylko zasługa niestrudzonych redaktorek): Franaszek wspomina pierwsze studenckie miłości, niespełnione, gdy mowa o kobietach delikatnych, nieco posągowych i szczęśliwe, gdy Miłosz trafia na kobiety "z krwi i kości". Szczęśliwy jest wtedy nie tylko dlatego, że cielesność, seks to w tym czasie dla niego ucieczka od ciągłego zmagania się z materialnością świata (to czas, kiedy Miłosz nie potrafi jeszcze zajrzeć "pod podszewkę świata", kiedy świat pozbawiony jest metafizyki, o której Miłosz marzy, a która jest niedostępna) - w wywiadzie dla "Dużego Formatu" Franaszek przypomina fragment z tej części biografii: "Mówił, że po młodzieńczych przejściach najchętniej by się spotykał z kobietami, z którymi się rozmawia, potem przewracamy się na tapczan, spółkujemy po czym znowu rozmawiamy, jesteśmy czystymi inteligencjami" (to zresztą bliskie poczuciu grzeszności ciała wyniesionemu jeszcze z lekcji z Chomikiem).
Zatem miłość z tymi kobietami jest szczęśliwa z innego powodu - one chronią go przed własną depresyjnością: "Śpiewać i tańczyć przed obliczem Pana!/ Po prostu dlatego, ze skarga nie przyda się na nic / Jak powiada moja dzielna, niepokonana Irena", podobnie kojąco działa druga żona Carol, o której setki stron przede mną. Tymczasem Franaszek dużo miejsca poświęca Jadwidze Waszkiewiczównie, tej, od której uciekł, gdy pozostanie "groziło" małżeństwem i niechcianym dzieckiem. To jakaś zupełnie traumatyczna sytuacja dla Miłosza i pierwsze chyba tak dobitne świadectwo egoizmu poety, który walczył z nim, ale pewnie wielokrotnie był wdzięczny za tę swoją okrutną cechę.
W biografii także o tej miłości najbardziej tajemniczej i słabo udokumentowanej, czyli relacji z Iwaszkiewiczem. Właściwie to mało istotne, czy "do czegoś doszło", fakt, że Miłosz pisał do niego niezwykle: o snach erotycznych, listy, a w nich: "Myślę o Tobie i wyobrażam Ciebie na ulicy, w biurze, w domu, na ulicy, w kolejce...". Na te fragmenty autor każe czytelnikowi długo czekać, wspominając o Iwaszkiewiczu już wcześniej na tyle tajemniczo, że można zgodzić się z Illgiem, który mówił, że biografię "czyta się jak kryminał".

Część trzecia obejmuje cały okres studencki: prawo na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie (z roczną przerwą na Warszawę, w której nie zaliczył egzaminów). Jak zauważa Franaszek: prawo studiowali też Gombrowicz i Herbert - i interpretuje: artysta XX wieku musi być bardziej osadzony w rzeczywistości ludzkiej (zaś tę część książki kończy cytatem z Herberta, który mówił, że ci, którzy zostali prawnikami zrobili najgorszy użytek ze studiów prawniczych :) ). Ten imperatyw "związku z rzeczywistością", służenia ludziom poprzez pisanie był dla Miłosz bardzo ważny i do niego też w dużej mierze Franaszek sprowadza stopniowe "skręcanie w lewo" Miłosza.
Jednak zanim Miłosz stał się na chwile poetą społecznym należał do kolejnych związków studenckich (relacja Franaszka potwierdza zresztą do dziś aktualną zasadę uniwersyteckiej konieczności przynależenia do kół naukowcyh, samorządów itp.): od Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich (z wyprawami kajakowymi - i niemal mitologizowanym nagi kąpaniem się w rzece, a przede wszystkim z wariacką podróżą do Paryża, której szczęśliwy koniec, jak się okazuje, Miłosz zawdzięczał częściowo także Iwaszkiewiczowi; w tej części kolejny aktualny wątek, czyli stosunek studentów niemal sprzed wieku do tzw. Zachodu - dlaczego tak łatwo odnajduję się w zdaniach: „co czuje barbarzyńca z dalekich kresów Europy? Rygor zachodniej formy, jakieś lepsze zbudowanie, ale pozbawione wiedzy Wschodu, mimowolna pogarda dla Zachodu", „widząc całą przewagę Zachodu, zdaję sobie sprawę, że oni nie mają nic z napięcia ani szarpania się – które jest warunkiem dla wielu innych rzeczy”), przez Klub Intelektualistów, który ukształtuje Miłosza politycznie (i, jak twierdz Franaszek: raczej anarchistycznie niż komunistycznie) po Sekcję Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów Wydziału Humanistycznego.
Potem przyszedł czas nas wspólna działalność w kolejnych edycjach "Żagarów". Przy okazji w końcu dowiedziałam się skąd "żagary", a właściwie nie dowiedziałam się, bo słowo to lituanizm o wielu możliwych tłumaczeniach: od żarzącego się patyka po wystający z brzegu konar, kawałek drewna utrudniający przepłynięcie łódką. "Żagary" miały 3 wersje: tę w "Słowie" (do współpracy zaprosił grupę Cat-Mackiewicz po tym, jak zaprezentowali się w styczniu 1931 na Środzie Literackiej), potem jako "Piony", dodatek do "Kuriera Wileńskiego", w końcu samodzielne czasopismo literackie. Powoli gasła wola współpracy, ale gasło też poczucie wspólnej sprawy i wspólnego głosu: Miłosz rezygnował z politykowania, choć, zdaje się, jeszcze nie miał świadomości największego paradoksu artysty "na lewo", o którym lata później opowiadał mu Wat: pragnienie służenia ludziom rozbija się z trzaskiem w zderzeniu z realnymi potrzebami ludzi, którym służyć się chce. Na pewno równolegle dystansował się do wzorów parnasistowskiego Iwaszkiewicza, czepiając się "linii papilarnych". We fragmencie "Most zawieszony w próżni" Franaszek analizuje pierwszą twórczość Miłosza, m.in. Poemat o czasie zastygłym po raz kolejny odsłaniając twórczość poprzez kontekst biograficzny.

czwartek, 5 maja 2011

"Mówię za długo, ale nie o sobie" - Andrzej Franaszek na spotkaniu promocyjnym biografii Miłosza

Dziś o 18.00 w Galerii Kordegarda przed Ministerstwem Kultury w Warszawie odbyło się spotkanie promocyjne biografii Miłosza. Na sali obecni byli autor, Andrzej Franaszek, wydawca Jerzy Illg ("Znak"), Adam Szostkiewicz oraz prowadząca rozmowę Justyna Sobolewska. Krzesła dostawiano, a i tak niektórzy stali pod ścianami. I jedną nie można było się oprzeć, bo wytapetowana została ostatnim bodajże wydaniem specjalnym Zeszytów Literackich pt. Historie ludzkie dotyczącym Miłosza naturalnie. Na ścianach i dużych sześcianach poustawianych na podłodze fragmenty wierszy, kalendarium życia, odpowiedź na pytanie "Dlaczego Miłosz?" i zdjęcia na dużym ekranie za białymi balonami z helem - wszystko dlatego, że w Galerii trwa wystawa poświęcona Nobliście (zresztą to właśnie tu pod koniec kwietnia minister kultury inaugurował Rok Miłosza - Miłosz w Kordegardzie).

Spotkanie otworzył wiersz Spotkanie - ten o zającu i tym, kto go wskazuje, o tym, że zająca już nie ma ani tej reki, która go wskazywała. Potem:
to, co wiemy już z wywiadu radiowego (biografia, a nie monografia; biografia a nie hagiografia),
to, czego już się dowiedziałam, czytając pierwsze części biografii (odsłanianie Miłosza tragicznego, mającego długotrwałe poczucie niespełnienia, budującego na sprzecznościach; oświetlanie twórczości; wątki dla ciekawskich pisane z odpowiednią dozą dyskrecji: rosyjska ruletka, depresyjność, namiętność życia; religijność, polityczność... - o Miłoszu było dużo, wiele z tych wątków powtarza się w także dziś opublikowanym artykule w "Dużym  Formacie": Miłosza w jazdy w dół. I w górę, tam także ulubiona metafora Andrzeja Franaszka: "Biegł zachłannie i po drodze porzucał"),
pochwały dla autora (swoją drogą szczęśliwego czytelnika nieco tajemniczych Materiałów do mojej biografii Miłosza, o które dopytywano w trakcie dyskusji): za rzetelność dziennikarską (zbieranie materiałów i konfrontowanie ich ze sobą), literacką swadę (czyta się jak kryminał), brak naukawego napuszenia, za biografię cielesnego człowieka, nie zatajanie własnych wątpliwości...
I parę inspiracji: zestawianie biografii Franaszka z Moim wiekiem (Wata, z którym wtedy rozmawiał Miłosz), spostrzeżenie, że mamy obecnie "dobrą pogodę dla biografii (cały czas w kontekście pojawiała się biografia Giedroycia Grochowskiej). Mówiono również o charakterystycznym dla Miłosza uciekaniu od czystego estetyzmu (choć o nim często marzył) i zaangażowaniu w życie polityczne - stąd: "bliżej mu do Brzozowskiego i Krytyki Politycznej niż do parnasizmu". Oraz anegdota a propo ciągłej aktywności Miłosza: podróżując pewnego razu, a był już wtedy niemłody (l. 80.), czuł na sobie niedwuznaczny wzrok nieznajomej kobiety - skomentował: "Kobiety doskonale wiedzą, kto pozostaje w grze".