środa, 11 maja 2011

Festiwal im. Czesława Miłosza - dni 2 i 2/3

Wśród papierowych myśli jest już sprawozdanie z drugiego dnia: Festiwal im. Czesława Miłosza 9-15 maja 2011, Kraków. Dzień drugi. Referat tam w miarę przedstawiony (Magdalena Renouf, Eros, Kobieta i Bóg w poezji Czesława Miłosza) przywrócił mi wiarę w całą konferencję. Jakże odświeżająco zabrzmiał seks w "komnatach" Jagiellońskiego :) Powoli jednak więzy poprawności politycznej puszczają, dzisiejszy dzień przynosi więcej polityki, ale też więcej swawolności: wileńskiego śmiechu i Miłosza w kinie.
Kraków sprzyja festiwalowi - tych parę dni zanurzenia się w Miłosza daje poczucie uczestnictwa w jego życiu, przenosi w świat dawnych przyjaciół, miejsc, kochanek. Referat za referatem, spotkanie za spotkaniem, ciągle książki w ręku, głos Miłosza z mikrofonów, jego fotografie na ekranach - przez chwilę Warszawa rok 2011 wydaje się nierealna, a przynajmniej mniej realna niż dziwna przyjaźń z Putramentem, wileńskie kina z dwudziestolecia międzywojennego.

wtorek, 10 maja 2011

Festiwal im. Czesława Miłosza - dzień pierwszy i 1/3


Pociąg TLK „Czesław Miłosz” z Bydgoszczy do Krakowa Głównego wjechał na tor 6 przy peronie 4 za późno, abym zdążyła na inaugurację 2. Festiwalu im. Czesława Miłosza, który trwa przez cały tydzień w Krakowie, ale już wczoraj udało mi się wysłuchać części referatów prezentowanych na konferencji "Miłosz i Miłosz" oraz zobaczyć filmy dokumentalne o Miłoszu. Sprawozdanie wśród papierowych myśli: Festiwal im. Czesława Miłosza 9-15 maja 2011, Kraków. Dzień pierwszy

O promocji w państwie polskim: Festiwal, jak głosi książeczka promocyjna, jest centralnym wydarzeniem Roku Miłosza. Tymczasem w Warszawie po raz pierwszy zobaczyłam plakat tydzień temu, dobrze ukryty za świeżą zielenią drzew, które zamykają całkiem rozległą łąkę dzielącą wjazd na most Grota-Roweckiego od terenów zalewowych Wisły i Elektrociepłowni Żerań. Trzeba oddać skromność naszej byłej stolicy. Wczoraj na szczęście było już lepiej: plakat wisiał na przystanku w okolicach Ronda ONZ. Dobrze, że na miejscu okazało się, że Festiwal istnieje, podobny plakat wita przy wejściu do budynków UJ, a na placu Szczepańskim stoi wielki biały namiot oznakowany zgodnie z "identyfikacją wizualną" Roku Miłosza.

sobota, 7 maja 2011

biografia Miłosza cz.3 + "recepcja"

Kolejne części biografii Miłosza czytam już równolegle do recenzji i komentarzy, których coraz więcej po "przedpremierze". Zarówno w artykule Skryty Litwin z rewolwerem ("Dzienniek. Gazeta Prawna", dodatek kulturalny), jak i w Miłosz ci nic nie wybaczy ("Rzeczpospolita" już sprzed ponad 2 tygodni; o dostęp do artykułów trzeba "się postarać") pojawia się wątek kobiet Miłosza, które mają być tematem ciekawszym "nawet od kobiet Mickiewicza".
Dużo o nich też w części trzeciej pt "Czarny Ariel" (należy dopowiedzieć: poezji społecznej; część dłuższa od poprzednich, choć obejmuje dwa razy krótszy czas - zdziwienie dla długości biografii przestaje być uzasadnione, szczególnie, że na czwartkowym spotkaniu autor i wydawca podkreślali, że tak krótka książka to tylko zasługa niestrudzonych redaktorek): Franaszek wspomina pierwsze studenckie miłości, niespełnione, gdy mowa o kobietach delikatnych, nieco posągowych i szczęśliwe, gdy Miłosz trafia na kobiety "z krwi i kości". Szczęśliwy jest wtedy nie tylko dlatego, że cielesność, seks to w tym czasie dla niego ucieczka od ciągłego zmagania się z materialnością świata (to czas, kiedy Miłosz nie potrafi jeszcze zajrzeć "pod podszewkę świata", kiedy świat pozbawiony jest metafizyki, o której Miłosz marzy, a która jest niedostępna) - w wywiadzie dla "Dużego Formatu" Franaszek przypomina fragment z tej części biografii: "Mówił, że po młodzieńczych przejściach najchętniej by się spotykał z kobietami, z którymi się rozmawia, potem przewracamy się na tapczan, spółkujemy po czym znowu rozmawiamy, jesteśmy czystymi inteligencjami" (to zresztą bliskie poczuciu grzeszności ciała wyniesionemu jeszcze z lekcji z Chomikiem).
Zatem miłość z tymi kobietami jest szczęśliwa z innego powodu - one chronią go przed własną depresyjnością: "Śpiewać i tańczyć przed obliczem Pana!/ Po prostu dlatego, ze skarga nie przyda się na nic / Jak powiada moja dzielna, niepokonana Irena", podobnie kojąco działa druga żona Carol, o której setki stron przede mną. Tymczasem Franaszek dużo miejsca poświęca Jadwidze Waszkiewiczównie, tej, od której uciekł, gdy pozostanie "groziło" małżeństwem i niechcianym dzieckiem. To jakaś zupełnie traumatyczna sytuacja dla Miłosza i pierwsze chyba tak dobitne świadectwo egoizmu poety, który walczył z nim, ale pewnie wielokrotnie był wdzięczny za tę swoją okrutną cechę.
W biografii także o tej miłości najbardziej tajemniczej i słabo udokumentowanej, czyli relacji z Iwaszkiewiczem. Właściwie to mało istotne, czy "do czegoś doszło", fakt, że Miłosz pisał do niego niezwykle: o snach erotycznych, listy, a w nich: "Myślę o Tobie i wyobrażam Ciebie na ulicy, w biurze, w domu, na ulicy, w kolejce...". Na te fragmenty autor każe czytelnikowi długo czekać, wspominając o Iwaszkiewiczu już wcześniej na tyle tajemniczo, że można zgodzić się z Illgiem, który mówił, że biografię "czyta się jak kryminał".

Część trzecia obejmuje cały okres studencki: prawo na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie (z roczną przerwą na Warszawę, w której nie zaliczył egzaminów). Jak zauważa Franaszek: prawo studiowali też Gombrowicz i Herbert - i interpretuje: artysta XX wieku musi być bardziej osadzony w rzeczywistości ludzkiej (zaś tę część książki kończy cytatem z Herberta, który mówił, że ci, którzy zostali prawnikami zrobili najgorszy użytek ze studiów prawniczych :) ). Ten imperatyw "związku z rzeczywistością", służenia ludziom poprzez pisanie był dla Miłosz bardzo ważny i do niego też w dużej mierze Franaszek sprowadza stopniowe "skręcanie w lewo" Miłosza.
Jednak zanim Miłosz stał się na chwile poetą społecznym należał do kolejnych związków studenckich (relacja Franaszka potwierdza zresztą do dziś aktualną zasadę uniwersyteckiej konieczności przynależenia do kół naukowcyh, samorządów itp.): od Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich (z wyprawami kajakowymi - i niemal mitologizowanym nagi kąpaniem się w rzece, a przede wszystkim z wariacką podróżą do Paryża, której szczęśliwy koniec, jak się okazuje, Miłosz zawdzięczał częściowo także Iwaszkiewiczowi; w tej części kolejny aktualny wątek, czyli stosunek studentów niemal sprzed wieku do tzw. Zachodu - dlaczego tak łatwo odnajduję się w zdaniach: „co czuje barbarzyńca z dalekich kresów Europy? Rygor zachodniej formy, jakieś lepsze zbudowanie, ale pozbawione wiedzy Wschodu, mimowolna pogarda dla Zachodu", „widząc całą przewagę Zachodu, zdaję sobie sprawę, że oni nie mają nic z napięcia ani szarpania się – które jest warunkiem dla wielu innych rzeczy”), przez Klub Intelektualistów, który ukształtuje Miłosza politycznie (i, jak twierdz Franaszek: raczej anarchistycznie niż komunistycznie) po Sekcję Twórczości Oryginalnej Koła Polonistów Wydziału Humanistycznego.
Potem przyszedł czas nas wspólna działalność w kolejnych edycjach "Żagarów". Przy okazji w końcu dowiedziałam się skąd "żagary", a właściwie nie dowiedziałam się, bo słowo to lituanizm o wielu możliwych tłumaczeniach: od żarzącego się patyka po wystający z brzegu konar, kawałek drewna utrudniający przepłynięcie łódką. "Żagary" miały 3 wersje: tę w "Słowie" (do współpracy zaprosił grupę Cat-Mackiewicz po tym, jak zaprezentowali się w styczniu 1931 na Środzie Literackiej), potem jako "Piony", dodatek do "Kuriera Wileńskiego", w końcu samodzielne czasopismo literackie. Powoli gasła wola współpracy, ale gasło też poczucie wspólnej sprawy i wspólnego głosu: Miłosz rezygnował z politykowania, choć, zdaje się, jeszcze nie miał świadomości największego paradoksu artysty "na lewo", o którym lata później opowiadał mu Wat: pragnienie służenia ludziom rozbija się z trzaskiem w zderzeniu z realnymi potrzebami ludzi, którym służyć się chce. Na pewno równolegle dystansował się do wzorów parnasistowskiego Iwaszkiewicza, czepiając się "linii papilarnych". We fragmencie "Most zawieszony w próżni" Franaszek analizuje pierwszą twórczość Miłosza, m.in. Poemat o czasie zastygłym po raz kolejny odsłaniając twórczość poprzez kontekst biograficzny.

czwartek, 5 maja 2011

"Mówię za długo, ale nie o sobie" - Andrzej Franaszek na spotkaniu promocyjnym biografii Miłosza

Dziś o 18.00 w Galerii Kordegarda przed Ministerstwem Kultury w Warszawie odbyło się spotkanie promocyjne biografii Miłosza. Na sali obecni byli autor, Andrzej Franaszek, wydawca Jerzy Illg ("Znak"), Adam Szostkiewicz oraz prowadząca rozmowę Justyna Sobolewska. Krzesła dostawiano, a i tak niektórzy stali pod ścianami. I jedną nie można było się oprzeć, bo wytapetowana została ostatnim bodajże wydaniem specjalnym Zeszytów Literackich pt. Historie ludzkie dotyczącym Miłosza naturalnie. Na ścianach i dużych sześcianach poustawianych na podłodze fragmenty wierszy, kalendarium życia, odpowiedź na pytanie "Dlaczego Miłosz?" i zdjęcia na dużym ekranie za białymi balonami z helem - wszystko dlatego, że w Galerii trwa wystawa poświęcona Nobliście (zresztą to właśnie tu pod koniec kwietnia minister kultury inaugurował Rok Miłosza - Miłosz w Kordegardzie).

Spotkanie otworzył wiersz Spotkanie - ten o zającu i tym, kto go wskazuje, o tym, że zająca już nie ma ani tej reki, która go wskazywała. Potem:
to, co wiemy już z wywiadu radiowego (biografia, a nie monografia; biografia a nie hagiografia),
to, czego już się dowiedziałam, czytając pierwsze części biografii (odsłanianie Miłosza tragicznego, mającego długotrwałe poczucie niespełnienia, budującego na sprzecznościach; oświetlanie twórczości; wątki dla ciekawskich pisane z odpowiednią dozą dyskrecji: rosyjska ruletka, depresyjność, namiętność życia; religijność, polityczność... - o Miłoszu było dużo, wiele z tych wątków powtarza się w także dziś opublikowanym artykule w "Dużym  Formacie": Miłosza w jazdy w dół. I w górę, tam także ulubiona metafora Andrzeja Franaszka: "Biegł zachłannie i po drodze porzucał"),
pochwały dla autora (swoją drogą szczęśliwego czytelnika nieco tajemniczych Materiałów do mojej biografii Miłosza, o które dopytywano w trakcie dyskusji): za rzetelność dziennikarską (zbieranie materiałów i konfrontowanie ich ze sobą), literacką swadę (czyta się jak kryminał), brak naukawego napuszenia, za biografię cielesnego człowieka, nie zatajanie własnych wątpliwości...
I parę inspiracji: zestawianie biografii Franaszka z Moim wiekiem (Wata, z którym wtedy rozmawiał Miłosz), spostrzeżenie, że mamy obecnie "dobrą pogodę dla biografii (cały czas w kontekście pojawiała się biografia Giedroycia Grochowskiej). Mówiono również o charakterystycznym dla Miłosza uciekaniu od czystego estetyzmu (choć o nim często marzył) i zaangażowaniu w życie polityczne - stąd: "bliżej mu do Brzozowskiego i Krytyki Politycznej niż do parnasizmu". Oraz anegdota a propo ciągłej aktywności Miłosza: podróżując pewnego razu, a był już wtedy niemłody (l. 80.), czuł na sobie niedwuznaczny wzrok nieznajomej kobiety - skomentował: "Kobiety doskonale wiedzą, kto pozostaje w grze".