Do premiery biografii Miłosza autorstwa Andrzeja Franaszka jeszcze trochę czasu, ale jako redaktorka papierowych myśli zaopatrzyłam się w egzemplarz recenzencki. Powoli zabieram się więc do czytania, bo tomiszcze jest opasłe (niemal 1000 stron), a ja chcę zdążyć przed 5.05. I na bieżąco referuję lekturę.
Już w pierwszym rozdziale od dawna zapowiadane odkrycie smutnego oblicza Noblisty, tego, o którym mówi się, że stało się jedynym na ostatnie lata życia (czy faktycznie - dowiem się pewnie koło 900. strony). W tym pierwszym fragmencie dużo o doświadczeniach z dzieciństwa, przede wszystkim wojna, ucieczka w 1915, rewolucja październikowa 1917 przeżywana w Rosji, które wprowadzają w życie Miłosza lęk - ciągle obecny "między wierszami". To jest właśnie TO z wiersza "To". Coś, o czym pisał Miłosz w ostatnich latach życia, że było zawsze pod spodem, że tylko dzięki niemu (dzięki strachowi przed nim?) mógł opisywać "zsuwające się ramiączko". W ostatnim akapicie tego rozdziału Franaszek przywołuje wiersz, w którym "to" jest nurtem czarnej rzeki. Te słowa współbrzmią z "czarnym nurtem" literatury, do którego Markowski zaliczył Gombrowicza. Skojarzenie: lęku i lęku, przez kogoś innego nazwanego czarnym nurtem / nurtem czarnym jest chyba niebezpodstawne. Miłosz i Gombrowicz byli dla siebie ważnymi punktami odniesienia, Miłosz poświęcił Gombrowiczowi parę esejów - w jednym z nich, zdaje się, że z Podróży w czasie właściwie godzi się z Gombrowiczem co do wizji rzeczywistości, nie może tylko zgodzić się na opuszczenie wspólnoty, na pesymizm, który rodzi się z samotności, z braku Dziadów. Markowski pisze o Gombrowiczu, że cała jego literatura jest ciągłą ucieczką od lacanowskiego Realnego czy po prostu tego, co czai się pod uładzonym światem ludzkim. To samo przecież w wierszu "To" pisze Miłosz: "Pisanie było dla mnie strategią ochronną / Zacierania śladów" - śladów tego, że jego także dotyka ten niewyrażalny lęk, który przypomina, a może świadczy o wyobcowaniu ze świata ludzkiego.
Zatem diagnoza jest już postawiona. W kolejnym fragmencie Franaszek wraca do znanej już narracji, która zaczyna się w arkadyjskich Szetejniach, blisko świata natury, a bez konfrontacji z oceniającymi oczami zbyt dużej liczby obserwatorów. Nie sposób pewnie pisać o zamożnej wsi litewskiej początków XX wieku bez sentymentalizmu, któremu wielu pewnie zarzuci fałszywe tony. Ale mnie autor przekonał. Zmysłowe są te opisy świata, bo zmysłowy ten świat w micie i opowieści miał być. Zawsze zazdroszczę - i wtedy uświadamiam sobie, że to było raptem kilkanaście miesięcy.
Czytam dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz